Spaghetti i miecz
Sztuka Tadeusza Różewicza "Spaghetti i miecz" została napisana - jak świadczy data pod jej pierwodrukiem w "Dialogu" (nr 12 z 1994 r.) - w latach 1963-1964. Prapremiera jej odbyła się niedawno w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Mimo snobizowania się wielu naszych teatrów "na Różewicza" (podobnie jak "na Mrożka" czy "na Pintera") nie było jednak chętnych do wystawienia tej właśnie sztuki, chociaż właśnie w ostatnich latach legenda "teatru Różewicza" - urosła do rozmiarów fenomenu, przesłaniając artystyczne i ideowe walory sceniczne) twórczości autora "Kąrtoteki". A jest już dziś truizmem stwierdzenie, że Różewicz jest i chyba pozostanie autorem jednej sztuki - "Kartoteki". Potwierdziła to również lektura "Spaghetti i miecza". Ale skoro kończymy jej czytanie z uczuciem zawodu, to jej odbiór ze sceny wywołuje reakcją o bardziej złożonych motywach. Przede wszystkim - w stosunku do pierwodruku - sztuka jest znacznie gorsza pod względem artystycznym. Trudno wytłumaczyć właśnie w utworze Różewicza te wszystkie dopisane banały i żenujące wręcz dowcipy, trudno zrozumieć to "materii pomieszanie", tą beztroską niefrasobliwość w traktowaniu jednakowym spraw różnej miary i wagi i tą ideową nieodpowiedzialność. Zresztą Różewicz jako były partyzant miał moralne prawo do napisania pamfletu o byłych partyzantach i kombatantach, ujawniając - nie po raz pierwszy - obsesyjnie zawężony punkt widzenia na te sprawy. Znacznie większej odpowiedzialności oczekiwać natomiast można od teatru, który podejmuje decyzją wystawienia tak nie dopracowanej artystyczne sztuki, spychając w realizacji tekst autorski na jeszcze płytsze mielizny. W programie teatralnym Różewicz,polemizując z głosami krytycznymi, kończy swą wypowiedź zawołaniem: "Śmiech to zdrowie, śmiejmy się więc z siebie i z innych". Z siebie - tak, ale róbmy to w znacznie mniejszym gronie niż widownia teatralna. Z innych? Czy chodzi tu naprawdą tylko o "innych", o ludzi, czy może też o sprawy? Chodzi w sztuce o bezpłodne resentymenty, o jałowe "wspominactwo" czy też może o pamięć o sprawach ważnych, istotnych, o obowiązek pamięci, wynikający nie tylko z moralnych zobowiązań współczesności wobec niedawnej przeszłości, ale narzucony też przez kształtującą tą współczesność sytuacją międzynarodową.
Ta pozycja Teatru Dramatycznego (którego repertuar ub.sezonu daje powody do niepokoju) nie da się więc wybronić ani w płaszczyźnie ideowej ani artystyczne). I jeśli było kilka dobrych ról (Traczykówna, Pokora, Milecki - ale po co?), to raczej współczuło się wykonawcom, że współuczestniczą w tej niedobrej i niemądrej, smutnej raczej zabawie.